środa, 30 lipca 2014

London haul


Pod moim ostatnim postem pojawiło się zapytanie o moje angielskie zakupy. Nie wiedziałam, że już wkroczyłam na ten level bloggowania, gdzie ktokolwiek prosi mnie o pisanie posta. Odpowiedzią na tą prośbę jest oczywiście TAK - wszystko dla tej garstki osób, która ma ochotę czytać moje perypetie! Przy okazji dziękuję tej anonimowej osobie za pomysł! :)

Moje zakupy nie były jakoś spektakularnie ogromne. Waga naszej (tj. mojej i mojej siostry) walizki nie przekroczyła 20kg. Powiem szczerze - spodziewałam się pakowania ubrań do bagażu podręcznego, wynikającego z braku miejsca. Przeliczyłam się!


Pierwsze i chyba najważniejsze - szerokie kocoswetry z Primarka. Jedne z moich najbardziej ulubionych części garderoby, poza firankami oczywiście! Kocosweter + azteckie wzory = moja miłość. Już powoli trzeba zacząć się przygotowywać na moją ulubioną porę roku.  Nie mam nic więcej do dodania.

Dwie sukienki. Kwiecista jest z Primarka, a fioletową, którą miałam ubraną w ostatnim poście (o tutaj), kupiłam w H&M za całe 5 funtów. Jest troszkę przyduża, bo to był ostatni egzemplarz (łowca okazji!), ale nie ma nic lepszego od workowatych ubrań, prawda?
 
Zdecydowanie nie byłam zwolenniczką krótkich spodenek. Nie lubiłam ich i nie nosiłam. Od kiedy częściej leżę plackiem na słońcu i nie jestem blada jak córka piekarza, to krótkie spodenki nie są takim głupim pomysłem.  Postanowiłam poszaleć i kupić sobie od razu dwie pary, a co! Czemu ja nie wpadłam na to wcześniej?

 A tutaj koszulka i bluza, która była moim życiowym interesem. Kosztowała mnie całe 3 funty i jestem z niej dumna jak z własnego dziecka. A co do koszulek to do tej pory  żałuję, że nie kupiłam ich sobie więcej w innych kolorach.


A tutaj słodkie skarpeteczki, na których punkcie mam ostatnio bzika. Ot takie zboczenie. Żałuję, że nie mam jeszcze mniejszej nogi. Na dziale dziecięcym to dopiero były cuda! Może powinnam zacząć bandażować stopy jak chińskie kobiety w X wieku?


Słodkie skarpeteczki już były, więc pora na słodkie zimowe piżamy w kotki i ciepłe kapcie. Chyba będę w nich chodziła 24h na dobę, aż szkoda, żeby się marnowały. Poza tym jestem znana z przyjmowania gości w piżamie, ale czy to jakiś problem?


Słodyczki, słodyczki, słodyczki! Oczywiście, przywiozłam ich znacznie więcej (a jakby inaczej...). W moim posiadaniu była też słynna czekolada Willy Wonki, którą gdzieś zgubiłam. Do tej pory nie mam pojęcia jak można zgubić czekoladę. A miałam na nią taką ochotę! Magic stars już rozdałam po znajomych i rodzinie, całe szczęście, że były małe opakowania, bo bym zbankrutowała na czekoladkach.

Wiecie na co właśnie nastał czas! KLIK! KLIK! KLIK! KLIK!
xoxo, Aleksandra


sobota, 26 lipca 2014

Mini urodziny


24 lipca -urodziny Seweryna, czyli data tak samo ważna jak 17 marca. Miałam na tyle ułatwione zadanie, że już od czerwca wiedziałam, jak będziemy obchodzili ten dzień. Prezenty udało mi się kupić podczas mojego wyjazdu do Londynu. To, że dojechały do Polski dość mocno wygniecione to nie problem! Dzisiaj rano poleciałam do cukierni po mini tort i po nasze ulubione krakersy juniorki. Ciasto zjedliśmy sami...  winna czuję się do teraz!

Po minie po otwarciu prezentu śmiem twierdzić, że prezenty się podobały. Ale kto wie, może właśnie powiększyłam kolekcję koszulek do spania?

Fioletowa kolorystyka dominująca w tym poście to nie czysty przypadek. Już od teraz dobieram chłopakowi muszki do moich sukienek!


Nie że coś, ale KLIK! dalej obowiązuje! 
xoxo, Aleksandra

czwartek, 24 lipca 2014

Another days in UK


    Anglia to nie tylko Londyn, czego miałam okazję doświadczyć podczas mojego wyjazdu. Na pierwszy ogień poszło miasteczko Warwick. Malutka miejscowość z wstążeczkami powywieszanymi między domami. Jako że mój  tato jest fanem angielskiej zabudowy, właśnie stamtąd przywiozłam ogromną liczbę zdjęć. Największą atrakcją był średniowieczny zamek z 1068r., wokół którego rozłożone były namioty, odbywały się pokazy ptaków, walki na kopie i strzelanie z łuku. Dość traumatycznym wspomnieniem z tej wycieczki była wizyta w domu strachów. Nie byle jakim domu strachu, a wilgotnych lochach z myszami w klatkach i nogami wiszącymi na łańcuchach. W każdym kolejnym pomieszczeniu odbywała się pewnego rodzaju scenka z udziałem grupy. Tu zamknęli kogoś w klatce, tam obcięli ucho, a na samym końcu szło się korytarzem wypełnionym mgłą i z dużą ilością luster. W niektórych miejscach tych luster niestety nie było, co można było zauważyć po moim pisku, gdy złapałam za rękaw mężczyznę w masce i czarnej pelerynie. Mimo tego że jestem fanką horrorów, nie przeżyłabym drugiej takiej wizyty!

    Innym odwiedzonym miejscem był Oxford, miejsce słynnej uczelni i ogromnej ilości ogrodów. Akurat tutaj humor kompletnie mi nie dopisywał i niestety nie mogę powiedzieć nic ciekawego, poza tym, że zjadłam tam bardzo dobre lody waniliowe. Kolejne dni mijały na robieniu zakupów w Primarku, ogromnych centrach handlowych i spacerowaniu po uliczkach Milton Keynes (oczywiście jak na złość ostatniego dnia musiałam się zgubić).


    Przypominam o moim fan page! Nie znienawidźcie mnie za to - KLIK! Przy okazji dziękuję wszystkim moim 'fanom', jest was już 66! :O
xoxo, Aleksandra

środa, 23 lipca 2014

London trip




    Będę tęsknić za Londynem, zdecydowanie. Poplątanie z przemieszaniem to odpowiednie określenie tego miasta. Muzyka alternatywna grana przez gitarzystów w metrze (w tym Lego house Eda Sheerana!), excuse me i sorry słyszane za każdym razem, gdy ktoś nawet lekko  dotknie twojej ręki, to coś, co wzbudziło we mnie chęć zostania tu jeszcze dłużej. Poza tym Primark, czerwone autobusy i ruch lewostronny, przez który już wszystko mi się pomieszało. 

    Big Ben, London Eye i Tower Bridge robią naprawdę ogromne wrażenie, jednak chyba nie mam co tu o tym pisać, bo chyba w każdej książce do języka angielskiego zawarty jest o tym dział. Na stacji King's Cross, gdzie znajduje się słynny peron 9 i 3/4, miałam zrobić sobie zdjęcia z wózkiem jadącym do Hogwartu. I co? Wracałam ze zwieszoną miną, kiedy zorientowałam się, że ta ogromna kolejka sięga jeszcze ulicy przed wejściem do metra. Wszechobecne tłumy są nieco przytłaczające i umożliwiają robienie sobie zdjęć. Uroki wielkiego miasta!

   Zwieńczeniem mojej wycieczki była jazda czerwonym double decker bus z odkrytym dachem. Z zachwytem odkryłam, że można znaleźć polskiego tłumacza, przez co łatwiej było mi przyswoić sobie wszystkie ciekawostki. Epidemie dżumy i ogromny pożar wzniecony przez przypadek, który spalił ogrom zabudowy. To są dopiero informacje!

  Jestem już stuprocentowo pewna, że chyba nigdy nie będę przepadała za lataniem samolotem. Okropny ból głowy przy starcie i lądowaniu, a do tego wizja zestrzelenia, porwania lub awaryjnego lądowania.


    Chinatown!  Po raz pierwszy zjadłam prawdziwe chińskie jedzenie. Nawet malutką krewetkę! Chociaż wszystko, co pochodzi z morza, wzbudza moją niechęć. To niestety się nie zmieniło, ale kolejna rzecz do zjedzenia na mojej liście została odhaczona.


    Niestety królowa pokrzyżowała mi plany i nie miałam okazji zrobić sobie zdjęcia ze strażnikami pod Buckingham Palace. No kto by pomyślał. Kim ona niby jest?
    Przy okazji chciałam podziękować mojej siostrze - Dominice! To ona jest w większości autorką tych zdjęć, bo w tym roku objęła funkcję nadwornego, wakacyjnego fotografa. DZIĘ-KU-JE-MY!
    
   Ostatnią ciekawostką do przekazania jest moja nawa strona na facebooku. Tam będzie się ukazywała się teraz większość moich postów. Czy sama ta idea wypali - nie mam pojęcia, ale spróbować zawsze można. :) 

xoxo, 
Aleksandra

poniedziałek, 14 lipca 2014

WIELKI POWRÓT?





   Ogarnęła mnie nostalgia, chęć podzielenia się czymś ze światem. Postanowiłam powrócić do pisania bloga. Jeśli chcę kiedyś pisać kryminały i być rozpoznawalna na ulicy, jak moja simka Aleksandra, muszę podjąć odpowiednie środki. Tak, w trakcie tej rozłąki powróciłam do dawnych nałogów.

   Przez ten ogrom czasu tak dużo się wydarzyło. Po pierwsze skończyłam gimnazjum ze swoją najwyższą średnią w życiu, a po zobaczeniu wyników z  testów gimnazjalnych moja euforia trwała przez cały dzień..  tydzień,  dobra,  trwa do teraz. Jednym ze słów cisnących się do moich ust po gimnazjum jest 'w końcu'. Czas na wielkie zmiany, takie jak nowa droga do szkoły. I'm so excited! Zdecydowałam się na klasę biologiczno-chemiczną, jednakże tracę wiarę w słuszność mojego wyboru. Jestem chyba najbardziej niezdecydowaną osobą na świecie. Kto wie, może po pierwszej klasie zmienię zdanie po raz tysięczny i skończę w klasie humanistycznej? Zawsze lubiłam pisać, a historia rodziny carskiej to mój konik.

   W ramach prezentu za dobre wyniki et cetera za dwa dni wylatuje do Londynu. Moja siostra określa to ,,spełnieniem marzeń", ja bardziej wykazuję się postawą ,,ale sobie foteczek nastrzelam". Poza tym, kocham się pakować. Planowanie i zapisywanie, to jedne z najlepszych rzeczy podczas wyjazdu. A czekające mnie największe zakupy w życiu, to już kompletnie inna sprawa...

  Jeśli już mówimy o ubraniach i butach, to nasuwa mi się pewna anegdortka, a raczej - przykra sytuacja, która miała dzisiaj miejsce. Stałam odstawiona na randkę przed lustrem, gdy przypomniało mi się o moich lekko obtartych nogach. Postanowiłam mimochodem nakleić dwa plasterki i ruszyłam w drogę. Niestety, przemierzyłam 300 metrów cierpienia. Moje buty, całe w krwi musiałam nieść w ręce i  na boso dreptać z powrotem do domu. Resztę randki spędziłam w dresie na leżaku, słuchając żartów o tym, że ,,ja zawsze muszę sobie coś zrobić, he". Przynajmniej się nie nudzę, nie? Czym byłoby życie bez pechowców? 
 A jaki jest wniosek z mojej opowieści? Nie ma żadnego. To ta historia, która nie wnosi kompletnie nic. Kolejnym nasuwającym się na myśl pytaniem jest - jak ja zamierzam przez kolejny tydzień zwiedzać english monuments? Jeszcze nie posiadłam umiejętności chodzenia na rękach, a szkoda!



Kisses, sweethearts! See you soon!
xoxo, Aleksandra