środa, 31 lipca 2013

zmiany, puzzle, romantyczne, burzowe wieczory

Na blogu jest trochę inaczej niż zawsze. Zmieniłam szablon i tło na takie bardziej słodziaczkowate. Od razu widać, że blog Olci. Wszystko, co w pastelowych kolorach, we wzorki i z sowami jest kochane przeze mnie. Chyba cofam się w rozwoju... Oj, zdecydowanie tak. 

Pogoda jest ostatnimi czasy bardzo zadziwiająca. Od upałów po ulewne deszcze i gwałtowne burze. Tylko, proszę, niech nie dudni tak w nocy, bo spać nie można! Poza tym brak świateł na ulicy jest przerażający. W pokoju jest ciemno jak w przysłowiowej SZAFIE (wiem, o czym każdy pomyślał, ale nieee, nie używam takich kolokwialnych zwrotów wyrażając się przy szerszym gronie odbiorców).
Nuda w burzowe wieczory zmusiła nas (czytaj: mnie i Dominiczkę) do znalezienia sobie kreatywnej formy spędzania wolnego czasu. PUZZLE! Tak, to będzie super! A guzik z tego. Dwa tysiące elementów, a połowa z nich to tło. Musicie uwierzyć mi na słowo, ale szlag człowieka może trafić. 




 W niedzielę była Family Party. Znowu, haha. Tym razem 20 rocznica ślubu moich rodziców. Teoretycznie rocznicę mają dopiero 31 lipca, ale imprezę urządzili wcześniej. 31 lipca, czyli dzisiaj. Kurde.


Poza tym nażarłam się jak..  Było dużo smacznego jedzenia, więc troszkę zjadłam. Ale dosłownie skubnęłam, niczym ptaszek.
Duży ptaszek z jeszcze większym brzuszkiem. 






poniedziałek, 22 lipca 2013

trip with my sister

Dzisiaj z Domcią postanowiłyśmy wyjechać i odpocząć gdzieś daleko od domu. 
A pojechałyśmy do Fromborka na zdjęcia, łuhu! Wiało okropnie, była 17, a autobus miałyśmy dopiero o 19. Całe szczęście mamcia nas uratowała. Thx, mum!

Najfajniejszą rzeczą na świecie jest posiadanie siostry, z którą można porobić dosłownie wszystko! To tak jak z przyjaciółką. A na dodatek mieszkamy razem i znamy się od 15 lat 4 miesięcy i 5 dni :) Czasami się kłócimy (oj taaak...), bijemy i nienawidzimy, ale z czasem to przechodzi, nawet przepraszać się nie trzeba! No i wzrost mamy podobny (ktoś tu ma dwa centymetry mniej, haha), więc deficyt ubrań nam nie straszny :)


To był mój absolutny debiut, bo pierwszy raz odziana byłam w krótkie spodenki PUBLICZNIE. Mam nadzieję, że nie wyglądałam tak tragicznie, jak zawsze to sobie wyobrażałam. Nawet jeśli tak, to nie chcę o tym wiedzieć.  Modowe faux-pas może zdarzyć się każdemu!







 Prawda, że mam najładniejszą siostrę na świecie? :)



A na koniec zdjęcie, które zdecydowanie jest najdziwniejszym z moich zdjęć. Nieudolna zabawa w modelkę, niestety :(

czwartek, 11 lipca 2013

DIY, czyli jak zarazem stworzyć i zniszczyć

Nuuuudny wieczór zmusił mnie do przeglądania tych dziwnych części Youtube. Gdy już przez nie przebrnęłam, dotarłam do DIY. Ogrom koszulek, spodni, półek, ozdóbek i różnych innych ciekawych rzeczy wzbudził we mnie ekscytację (dosłownie!). Od razu poleciałam do moich szafek z ubraniami i znalazłam zwykłą białą koszulkę, która idealnie nadawała się do cięcia i malowania.


1#: Wszystko co było mi potrzebne, czyli koszulka, nożyczki, farby, które teoretycznie nie powinny rozmazywać się pod wpływem wody, pędzelek i ołówek.

2#: Tniemy, tniemy! Trzeba być stuprocentowo pewny tego co chce się robić, bo potem nie ma odwrotu! Najgorsze, co może być to wahanie się i niepewność. Skoro już zaczęłam, to chociażby mi się nie podobało, muszę to dokończyć.

3#: Malujemy! Tutaj można wykazać się niezłą kreatywnością. Ja na wszelki wypadek zaczęłam od rysowania ołówkiem. No i  trzeba pamiętać, żeby w  koszulkę włożyć torebkę foliową, karton czy coś podobnego, bo w innym wypadku farba odbije się na plecach (:

Dodatkowy DIY! Jeśli nie chcę się iść do kuchni po szklankę (leniuszek) i wodę to można wyciąć kubeczek z plastikowej butelki. 

4#: Można sobie dorobić frędzelki na dole koszulki. W sumie to nawet nie muszą być bardzo proste, bo pod wpływem naciągnięcia materiału zwijają się w ruloniki.

To już nie jest żaden krok,tylko przestroga. Nie należy zakładać ubrania, kiedy farba nie wyschła, bo inaczej wszystko się rozmazuje. Ja chcąc ratować sytuację, po prostu polałam koszulkę wodą (i tak nie miałam nic do stracenia, haha :D). Czarna farba rozmazała się i koszulka stała się szara.

Potem po prostu zostawiłam koszulkę do wyschnięcia (:

Na końcu po prostu poprawiłam wzorki. Efekt jest dla mnie bardzo zadowalający! Jak na pierwszą koszulkę może nie należy do najpiękniejszych, ale jest moja i się baaaardzo starałam. Jestem z siebie dumna,  chociaż jak zwykle coś musiałam zepsuć, żeby coś innego (może nawet lepszego) mogło powstać.



Efekt końcowy :)




To chyba na tyle. Zdecydowanie polecam taką kreatywną formę spędzania wolnego czasu, nawet jeśli coś się zepsuje :)








wtorek, 9 lipca 2013

niedoszla kanapa i wimbledon

Remont w domu trwa w najlepsze. Emocje sięgnęły zenitu, kiedy okazało się, że moja kremowobiała kanapa do pokoju jest kakaowoczarna. Jakim cudem?Jednak moja zaradna mama opanowała sytuację i dowiedziała się, że najzwyklej w świecie dostałam nieswoją kanapę, uf. Nie mam pojęcia jak teraz będą znosić wszystkie części na dół przy pomalowanych ścianach w przedpokoju. Może zaczekają do jutra, a ja całą noc będę się bała, że ktoś czai się na moje życie, chowając się za niedoszłą kanapą. To będzie zdecydowanie ciężka noc. 
EDIT: Kanapa już jedzie. Teraz. Zaraz. Już.






W niedzielę odbyła się impreza rodzinna, a mianowicie urodziny mojej mamy. Ja jak zwykle przy takich uroczystościach się rozchorowałam. Jednak zdążyłam pograć  w babingtona ("To tak samo jak Wimbledon! Tylko nie gramy w tenisa...") i wejść do basenu, żeby rozegrać mecz w siatkówkę. No a potem umierałam i oglądałam jakąś olimpiadę czy coś. Najsłabszy czas na 10km biegu kobiet to 37 minut. Co ja bym dała za takie ostatnie miejsce...







czwartek, 4 lipca 2013

zmysł mordercy, coś i rękawiczki w kwiatki

Wakacje trwają w najlepsze. Leżing, plażing, smażing i inne atrakcje. Spędzanie czasu na robieniu niczego pożytecznego to coś dla mnie. Zdecydowanie. Jednak latające tuż przy uchu komary, muchy i inne robactwo mogą przyprawić o niezłą nerwicę. Zmysł mordercy włącza się we mnie, gdy już leżę sobie wygodnie w łóżku i słyszę latające, brzęczące COŚ. Identyczne uczucie jak te, gdy zapomni się wziąć herbaty (no ewentualnie kawy zbożowej, no) i leży się już wygodnie pod kocykiem podczas oglądania głupkowatego serialu.








Dzisiaj nawet wyrywałam uschłe roślinki i podlewałam nowo posadzone. Praca ogrodnika jak najbardziej mi odpowiada. Nie dość, że rodzice są ze mnie dumni, to jeszcze opalić się można! Szkoda tylko, że na czerwień, a nie brąz rodem dziewczyn z tumblr'a. Niestety, nie można mieć wszystkiego. Za to dostałam swoje własne zielone rękawiczki w kwiatki (:










Wizytę w gabinecie medycyny estetycznej w sprawie  mojego aparatu mam zaplanowaną na 28 września. Mam jeszcze trzech ortodontów w zanadrzu i oby on miał wcześniejsze wolne wizyty, bo 3 miesiące to trochę długo, haha  :D