sobota, 19 września 2015

Lekcja 15, post 100


Wciąż jestem na etapie czytania "Jesteś cudem" Reginy Brett. Żeby w pełni pojąć wszystko, co ma do przekazania, czytam ją po jednej lekcji dziennie. Dzisiaj chciałabym poruszyć lekcję 15 - Sekret życia to nie żaden sekret. Przenika całe twoje życie, która trafiła dokładnie w samo sedno mojej wrażliwości. 

Twoje spojrzenie na świat kształtuje twoje życie bardziej niż twoje życie kształtuje twoje spojrzenie na świat.  Nie masz wpływu na to, co cię spotyka, ale masz wpływ na swoją reakcję na to, co cię spotyka. Sekret życia to jedna, konkretna rzecz. Musisz ją sam odnaleźć. Jak?

Sekret życia to wiedzieć, że sam spełniasz swoje marzenia. To buziak w czoło. Ciasteczka dyniowe w październikowy wieczór. To szczery uśmiech sama do siebie, kiedy jadę rowerem przemoczona do suchej nitki. To pierwszy śnieg w roku. Odpoczynek po zabieganym tygodniu. Niedzielne wyjście do kościoła. Zapalone świeczki i muzyka klasyczna. Być z siebie dumna. Rodzinny wieczór filmowy. Randki w kinie. Powrót do domu po morderczym, wieczornym bieganiu. Szczęście to mruknąć do siebie: "Nie dzisiaj" i rzucić w kąt wszystkie swoje obowiązki. Wypłakać się komuś w ramię po naprawdę złym dniu. Śpiewać "Naucz mnie od nowa" w kółko i w kółko. Długie spacery w lesie. Nowe ubrania. Modlić się za innych.  Głośny śmiech. Dobry poranek. Ulubiona piosenka w radiu i  rodzinne śpiewanie na głos. Zrobić coś własnoręcznie. Dobra kawa i zielona herbata. Siostrzane rozmowy przez całą noc. Świąteczne przygotowania. Wszystkie "kocham cię". Głośna burza po upalnym dniu. Kiepskie żarty. Zaczynać wszystko od nowa. Przytulenie się po kłótni. Słoneczny, jesienny dzień. Powrót do domu. Cudowne uczucie po spowiedzi. Zrobić dobre zdjęcie. Ten chłopak. Wypróbować nowy przepis. Setny post na blogu. Kupowanie prezentów. Adwent. Idealne włosy. Kochająca rodzina. Nowe piżamy i ciepła kołdra.  Napisać zdanie godne literackiego Nobla.






Czy to nie jest cudowna książka?
xoxo,
Aleksandra

niedziela, 6 września 2015

Maly ksiaze, czyli o chmurach i sloncu



Przez sześć miesięcy począwszy od stycznia nie było tak, jak chciałam, żeby było. Pierwsza połowa roku 2015 nie była żadnym początkiem czegoś nowego, które przecież tak uwielbiam. Niedawno usłyszałam świetną przypowieść, którą można streścić jednym zdaniem i która dała mi bardzo dużo do myślenia. Po chmurach zawsze przychodzi słońce. Nieważne, co by się działo - czy to niespodziewana choroba, czy ogrom łez. Wszystko może przynieść zaskakujące, i co najważniejsze, dobre zakończenie.

"Mały książę" - książka, która w gimnazjum w ogóle mi się nie spodobała. Nie pojmowałam jej prostoty, formy, która przypominała bajkę dla dzieci. Tylko górnolotne książki, ot co. Dzisiaj z moją siostrą poszłyśmy do kina. Gula w gardle i łzy cisnące się do oczu. To dalej ta bajka dla dzieci? To prawda, że jestem osobą, która zdecydowanie zbyt często płacze na filmach. Ta masa horrorów, którą widziałam w swoim życiu, to tylko przykrywka. Wyszłam z kina, ciągle przepełniona milionami myśli i zauważyłam coś, co jeszcze bardziej dopełniło mój refleksyjny humor z nutką wzruszenia. Zza chmur, po całym dniu okropnego wietrzyska i lodowatej mżawce, wyszło słońce.

I teraz, siedząc przed laptopem z kolejną dawką smętnych piosenek (w momencie, w którym powinnam uczyć się elementów mechaniki kwantowej w ujęciu jakościowym, albo jak kto woli - poszerzać horyzonty), odstresowuję się i myślę o kolejnym rozpoczynającym się tygodniu, uwaga - o początku czegoś nowego i czegoś wyjątkowo słonecznego.


Pierwszy tydzień szkoły minął mi tak, jakbym w ogóle nie miała wakacji. Tak jakbym wróciła do niej po zwykłym weekendzie - nic się nie zmieniło. No może poza tym feralnym spóźnieniem na początek roku. Całe szczęście sztandar zaczekał, aż zdyszana (i wypindrzona!) dobiegnę i wciągnę białe rękawiczki.

xoxo,
Aleksandra