piątek, 28 listopada 2014

poczucie szczescia, czyli don't stop believin'


Śnieg spadł już dwukrotnie, jednak wciąż czekam na to (jak niektórzy na mojego posta!), kiedy nie będzie roztapiał się po kilku minutach. Listopad powoli się kończy, a ja dalej nie zrealizowałam żadnego świątecznego DIY! Niestety, zostałam tymczasowo pozbawiona pistoletu na ciepły klej, więc z mojego pomysłu nici.  Stay tuned!

Okres bożonarodzeniowy powinien trwać cały rok - to pewnego rodzaju motywacja (jeszcze tylko cztery tygodnie i w końcu się wyśpię) oraz pretekst do oglądania "The Nightmare Before Christmas" w kółko i w kółko. Powinnam też sobie już przypomnieć o moim świątecznym swetrze, w końcu to już czas! Poza tym jutro wybieram się na świąteczne zakupy, chociaż i tak wszyscy świetnie zdajemy sobie sprawę, że prezenty przynosi nie kto inny jak Mikołaj. Jednak znając życie wszystkie się pokłócimy, poobrażamy, a potem wrócimy niezadowolone, że nic nie kupiłyśmy. To takie typowe!


Przy okazji Bożego Narodzenia, które jest równoznaczne z niezwykłym poczuciem szczęścia. Miałam ostatnio bardzo dobry humor, usiadłam do mojego prywatnego komputera (z którego korzystam dość rzadko, częściej podkradam laptopa rodzicom) i włączyłam Spotify. Natknęłam się na "Don't Stop Believin'" Journey - to jedna z tych piosenek, której nie podam jako moja ulubiona (trochę wiocha, co?), a potajemnie słucham jej, gdy jest mi smutno (i wesoło też!). I tak właśnie piewając sobie radośnie, zorientowałam się, że słyszeli to wszyscy domownicy - to był moment, gdy uczucie szczęścia skontrastowało się z zażenowaniem.

 Od poczucia szczęścia zmierzam ku kolejnemu tematowi. Dzisiaj na angielskim podczas rozwiązywania zadań z matury ustnej trzeba było poruszyć temat o swojej przewidywanej przyszłości. Wtedy w mojej głowie zaczęły się rodzić plany na temat tego, co kiedyś osiągnę. Pierwsze co przyszło mi na myśl - mój blog będzie sławny, a ja napiszę i wydam swoją pierwszą książkę. Nie myślę o studiach, bo wszystkie moje plany zmieniają się w zastraszającym tempie. Poza tym wyjadę do Indii, a co!


250 polubień!
xoxo, Aleksandra

czwartek, 13 listopada 2014

a kiedy bedzie nowy post, czyli szanowany, wrazliwy blogger bez telefonu



Zacznę od tego, że moje ulubione pytanie "Kiedy będzie nowy post?" pojawia się coraz to częściej. *Jeśli czytają to osoby siedzące przede mną na polskim (i nie tylko!), to musicie wiedzieć, że to miód na moje serce!* W tym cudownym momencie przypomina mi się o istnieniu jestem aleksandry.

Z racji tego, że mój prezent świąteczny został zamówiony już wczoraj, powoli przygotowuję się do okresu ekscytacji Bożym Narodzeniem. To już ten czas! Lada moment powinna ruszyć seria świąteczna na moim blogu! Muszę uszyć jeszcze masę sówek na choinkę, chociaż podobno w tym roku mają być tylko białe bombki. Mam trochę utrudnione zadanie, bo zdjęć i screenów pomysłów już nie mogę przechowywać na moim telefonie (bo go po prostu już nie ma!), więc zapisuje wszystko w zeszycie i rysuje sobie obrazeczki. Ot taka dusza artysty!


Sądziłam, że brak telefonu to tragedia dla tak szanowanego bloggera. Masa maili i wiadomości na Facebooku do odpisania, nawiązywanie współprac i czytanie o sobie na Pudelku. Dobra, to wcale tak nie wygląda. Nikt do mnie nie pisze, a jedyne maile które dostaje to reklamy i akcje Greenpeace. Telefon służył mi tylko i wyłącznie do fejsowania i używania Instragrama. Od października jestem uwolniona od tego uzależnienia i czuję się naprawdę dobrze. 

Zamiennikiem telefonu stał się laptop. Chociaż muszę przyznać, że obchodzę się z nim nad wyraz ostrożnie. Moją przygodę z herbatą malinową wylaną na klawiaturę moi rodzice wypominają mi do dzisiaj. Identycznie jest z zalanym telefonem. Po prostu nie mam szczęścia do takich urządzeń! Niestety, mój prezent gwiazdkowy też nie jest wodoodporny, zapomniałam to wziąć pod uwagę! Och, ja głupia.

Płacz na ostatnich dwudziestu minutach "Now is good" jest równie wypominany, co herbata malinowa.W sumie to nawet nie znałam fabuły, ale Dakota Fanning umarła, to zrobiło mi się trochę smutno. Tak samo jak na dziesięciu minutach "Frankenweenie". (SPOJLER: Piesio jednak odżył i pozostało mi śmiać się z własnej głupoty). Zawsze bronię się rękoma i nogami, by nie oglądać dramatów - a jestem po prostu świadoma swojej wrażliwości!



xoxo, 
Aleksandra