poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Wakacje 2015, pinterest i jesienne inspiracje


Lubię kiedy czasami pada deszcz. Mogę bezkarnie chodzić cały dzień w dresowych spodniach od piżamy w kotki. Mogę czytać książki, leżeć cały dzień bez obawy, że zmarnowałam cały dzień - przecież i tak pada deszcz. Razem z deszczowym porankiem dotarło do mnie, że niedługo zacznie się jesień. Czy to nie cudowne? Mój pinterest, którego założyłam stosunkowo niedawno już jest pełen jesiennych inspiracji. 

Ale nagadać (teoretycznie napisać) o  jesieni będę miała jeszcze okazję, dzisiaj chodzi mi o coś w ogóle innego. Razem z nadejściem jesieni, wracam do szkoły, do codziennych obowiązków i dość schematycznego stylu bycia.

Wakacje 2015 były super udane. Spontaniczny wypad do Berlina, którego kompletnie nie miałam w planach, a będę go wspominała latami. Całodniowe randki z Sewerynem na początku w Olsztynie, potem jeszcze w Gdańsku. Weekendy w tymże Gdańsku, podczas przeprowadzki mojej siostry. Masa remontów - jeden nawet jeszcze trwa. Kąpiele w basenie i wygrzewanie się na słońcu cały dzień, które skończyło się zaśnięciem na materacu i spalonymi plecami. Ciekawe filmy i jeszcze bardziej ciekawe książki. Szalone babskie zakupy i obiady rodem z instagrama. Wieczorne powroty do domu, wizyty w ZOO i wypady do kina. Określenie super udane to tylko pierwiastek z tego, jakie te wakacje naprawdę były.
 
Powodzenia i masy ambicji w nowym roku szkolnym!
xoxo,
Aleksandra


czwartek, 27 sierpnia 2015

Glam back to school i panowanie nad chaosem


Ostatni weekend spędziłam w Gdańsku, który niedługo stanie się moim drugim domem. Powoli urządzaliśmy mieszkanie, przy okazji robiąc super zakupy. Cały dzień w Ikei - marzenie spełnione! Z racji, że brakowało nam telewizji z funkcjonującymi kanałami, a mieliśmy DVD, więc każdego dnia kupowaliśmy na przecenach jakieś płyty. Rodzinne wieczory codziennie! Przy okazji udało mi się zaopatrzyć w bardzo motywujące gazety DIY. Coś dla mnie, nie? Jeśli będę miała jeszcze trochę czasu od razu zabiorę się do robienia pomponów i szycia spódnic. 

Powoli oswajam się z myślą, że za kilka dni wracam do szkoły. Robię też wszystko, żeby te ostatki dobrze wykorzystać i, uwaga, przygotować się do szkoły. Glam back to school, właśnie.

Jeszcze kilka lat temu artystyczny nieład na moim biurku, czy w pokoju kompletnie mi nie przeszkadzał. Jeśli "geniusz potrafi zapanować nad chaosem", niestety, geniuszem nie jestem. Zabałaganione biurko - zabałaganione myśli. Pedantyzm ujawniony z wiekiem. Jeśli wszystko jest na swoim miejscu, to i uczy się lepiej. Do tego zapalone lampki, świeczki i kubek herbaty, tak właśnie się uczę.


Motywacją do nauki są wszelkie super przydatne zakreślacze, notatniki, kolorowe ołówki i notesy. Wciąż przygotowuję się jak siedmiolatka do szkoły, chyba nigdy to się nie zmieni. Nieciężko się domyśleć, że motywem przewodnim są sówki - ot zboczenie. Podstawą jest kalendarz - jeśli wszystko jest zapisane i rozpisane na dni, to o niczym się nie zapomni. Ten rok będzie nie tylko glam ale także fabulous (thx Biedronko!).

Wczoraj wieczorem odbyłam najbardziej motywującą i filozoficzną rozmowę w moim życiu - było trochę o szczęściu, o zawiści i o jak najlepszym wykorzystaniu nadchodzącego roku. Jestem teraz zobowiązana obietnicą, że za dokładnie 365 dni, będę musiała powiedzieć, że to był naprawdę cudowny rok i jestem z niego dumna. Trzymajcie kciuki!



xoxo,
Aleksandra!
FACEBOOK

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Sowka Stefka i Fryderyk Chopin



Na swoje urodziny dostałam super-trafiony prezent (pozdrawiam Michalinka!) - knitting set do zrobienia własnej sówki. Zabierałam się kilka razy, ale potem szybko rezygnowałam, zapominałam i tak się złożyło, że znowu sięgnęłam po niego dopiero teraz. Tym sposobem rozpoczęłam masową produkcję włóczkowych sówek.Moje pierwsze dziecko dzieło nazywa się Stefka. Czy to nie cudowne? Trafia do mnie coraz więcej zamówień! 



Data 15 sierpnia jest bardzo graniczna, co roku dla mnie oznacza tylko jedno - zbliżającą się szkołę. To już nie jest tak cudowne jak robienie sówek. Przeraża mnie trochę ta myśl, a Fryderyk Chopin, który właśnie leci z moich głośników tylko podsyca atmosferę. Muzyka klasyczna, tak właśnie.

Jeśli już wtargnęłam na temat szkoły, powinnam poruszyć fakt mojej idealnej, czarnej sukienki w kotki. To miał być mój strój na zakończenie roku. A potem zostałam mianowana do sztandaru szkoły. Shit happens.

Dla wewnętrznego spokoju kupiłam książkę, o której śniłam już od bardzo dawna, ale dopiero dzisiaj jakoś na nią trafiłam -"Jesteś cudem". Zaczynam czytać i już nie mogę się doczekać. Niemal rzucam w kąt "Odette i inne historie miłosne" Schmitta i zabieram się do tej pięknej, minimalistycznej, niebieskiej książki. Jestem nastawiona na pozytywnego kopa i ogromne natchnienie, obym się nie zawiodła!

xoxo, 
Aleksandra

FACEBOOK


piątek, 14 sierpnia 2015

Dziennik cytatow, czyli dyskretne zgiecia kartek



Od jakiegoś czasu mój gust co do książek wyjątkowo się zmienił. Liczne kryminały, thrillery i horrory zamieniłam na książki z większym przekazem, które pamięta się jeszcze na długo po przeczytaniu ostatniego zdania. 

Należę do tej grupy osób, która cytaty z książek zaznacza dyskretnymi zgięciami kartek. Czytając "Kiedy byłem dziełem sztuki" Schmitta tych zgięć nazbierało się wyjątkowo wiele. Zaczęłam je zapisywać i tym samym stworzyłam swój dziennik cytatów. Okładka zeszytu nie wyglądała zachęcająco, ażeby wykazać się nie mniejszą kreatywnością, postanowiłam ozdobić ją starym sposobem, który w moim pokoju jest prawie motywem przewodnim. Hasła z gazet, no przecież! Całe szczęście moja siostra czyta i zachowuje wszelkie gazety typu Elle czy Glamour (w których najczęściej oglądam tylko i wyłącznie zdjęcia), więc moje zadanie było ułatwione.

No i jest - mój pierwszy dziennik cytatów. Tak samo jak lubię zaznaczać cytaty, uwielbiam używać ich w swoich wypowiedziach. Jeśli w moim wypracowaniu nie ma cytatu - to nie jest dobre wypracowanie. Doszłam już do takiej wprawy, że mój referat z biologii na temat zastosowania badań DNA w medycynie sądowej zwieńczony był cytatem Lwa Tołstoja. Byłam z niego dumna niczym z własnego dziecka, naprawdę! Do tej pory wieczorami czytam go do poduszki.







Wyrażając gniew, złość, urazę, zazdrość zaświadczały o mojej wyższości. Zazdrośnik pluje tylko na tego, kto go przewyższa" Éric-Emmanuel Schmitt "Kiedy byłem dziełem sztuki"


xoxo,
Aleksandra

Trip to Berlin


Berlin, Berlin, Berlin. Mam mieszane uczucia co do tego miasta. Nie byłam nim zachwycona tak jak zeszłorocznym Londynem. Jednak nie mogę też powiedzieć, że mi się nie podobało. Chaotyczne i zatłoczone -  to fakt. Nie wiem, czy nie wynikało to z tego, że masa osób z całego świata miała takie same plany wakacyjne co ja. Budynki - cudowne, naprawdę. Zdecydowanie jest czemu robić zdjęcia, jest też wiele do zobaczenia.


Swoje umiejętności językowe wykorzystałam w znikomym procencie - ograniczyłam się do halloentschuldigung i alles gut. Wyjątkowo jednak nasłuchałam się języka niemieckiego (a to niespodzianka, co?). W moim pokoju hotelowym zabrakło angielskich programów. Wieczorne Bollywood po niemiecku to dopiero było szaleństwo! Całe szczęście ekipa głównego bohatera wygrała konkurs taneczny, tak trzymałam za nich kciuki!


Wbrew wszystkiemu zdjęcia, które zrobiłam nie wyszły najgorsze. Prawdziwy fotograf daje sobie radę w najróżniejszych warunkach, wiadomo. Pogoda była deszczowa, wiał silny wiatr i myślałam, że zamarzniemy pod Bramą Brandenburską. Ale i tak musiałam kupić sobie frappe w Starbucksie, wyjątkowo trafny pomysł. Poza tym kto by pomyślał, że od niej do Kolumny Zwycięstwa jest aż dwa kilometry (a wydawało się tak niewiele). Udało mi się nawet całkiem przypadkowo cyknąć fotkę z Einsteinem, to się nazywa szczęście!


Największym szczęściem dla mnie, jako małego miłośnika zwierzątek, była wizyta w berlińskim ZOO. Żyrafy, niedźwiedzie polarne, słonie, nosorożce, a do tego pokazy fok! Byłam zachwycona i nie mam kompletnie nic do zarzucenia. Zwiedzanie całego ZOO zajęło nam prawie cały dzień, a i tak nie zobaczyliśmy wielu zwierząt. Entuzjazm nie opuszczał mnie nawet mimo zmęczenia i bólu nóg. Cu - do - wne!



I tak w ogromnym skrócie kończę moją wycieczkę do Berlina. Zebrałam masę biletów, paragonów, słodyczy i pocztówek. Wszystko na pamiątkę, oczywiście! Będę miała co wspominać :)

środa, 12 sierpnia 2015

Gdansk, trener fok i moje kochanie


Wakacje 2015 będą pod znakiem miłośnika zwierząt. Wczoraj wybrałam się z Sewerynem do Gdańska, do ZOO oczywiście. "Zrób mi zdjęcie z tym hipciem; zobacz jaki słodki kotek, chciałabym takiego w domu" - to zdecydowanie mój żywioł. Gdybym tylko nie bała się koni, zostałabym weterynarzem. Albo trenerem fok. Trener fok to jest dopiero coś!

Było naprawdę gorąco - dosłownie żar lał się z nieba. Przez liczne przesiadki do klimatyzowanych tramwajów dzisiaj rano obudziłam się z okropnym bólem gardła, ale było warto! Kolejne świetne wspomnienia do zapisania w pamiętniku.


Po zwiedzaniu ZOO pojechaliśmy na plażę w Jelitkowie. Lody z polewą krówkową - nic więcej nie mam do dodania. Woda nie zachęcała do kąpieli, ale nogi pomoczyliśmy, nie można było zmarnować takiej okazji. 


Na starym mieście wpadliśmy na Jarmark Dominikański. Nic ciekawego nie kupiłam, chociaż materiałowe sówki zachęciły mnie do powrotu do szycia. Chyba mam kolejne pomysły do zrealizowania! Skończyło się na ogromnej ilości zdjęć i bardzo dobrym wspólnym obiedzie. Chyba można ten dzień określić jako całodniową randkę (ewentualnie 21 kilometrowy spacer!).


xoxo, 
Aleksandra

piątek, 7 sierpnia 2015

Sleep to dream, czyli troche o wdziecznosci


Od jakiegoś czasu chyba zagubiłam się jeśli chodzi o pisanie bloga. Zaczęłam bardziej dostosowywać do tego, co inni chcieli by przeczytać, niż do tego, co ja sama chciałabym napisać. "Sleep to Dream" na Spotify, późna godzina i mnóstwo weny, czyli dzisiejszy post.

Impulsem, który zmusił mnie do dalszego brnięcia w pisanie bloga, był moment, w którym siedziałam w metrze w Berlinie. Romantyczne, prawda? Jednak tak naprawdę było. Patrzyłam na wszystkich ludzi, tych w powyciąganych bluzach i tych w garniturach, po czym zdałam sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy w życiu już ich nie zobaczę. Oni mogli myśleć przecież to samo. Przeszło mi przez myśl, że nie chcę być postrzegana jako osoba, która jest tak zwykła i szara. Nie chcę być kimś, kto nie robi nic, żeby  wykorzystać w stu procentach swoje życie i kiedyś pomyśleć "kurde, ale było super". 

To właśnie jeden z powodów, dla których podczas nieobecności pisałam pamiętnik. Tak bardzo chcę pamiętać wszystkie te drobne, przyjemne chwile, nawet jeśli dla większości nie stanowiłyby one żadnego znaczenia.  Carpe diem? Nazwałabym to raczej wdzięcznością. Myślenie, a nawet dziękowanie, za małe rzeczy składające się na cały dzień to najlepsze jego zwieńczenie. To sprawia, że każdy jest inny, na swój sposób wyjątkowy i cudowny (chyba moje ulubione słowo ostatnio!).

Kto wie, czy uda mi się jeszcze raz obejrzeć horror w moim ulubionym babskim gronie z siostrą i mamą? Pojechać pospacerować po Fromborku, czy urządzić rowerowy piknik? To wcale nie jest pesymistyczne podejście do życia, bo wciąż odczuwam pewien dystans do tematyki śmierci. To super idea przyświecająca mi każdy dzień. Nawet nie wiem, kiedy to zrodziło się w tej mojej głowie, ale muszę przyznać, że jest ze mną od dawna i czuję się super-spełniona. Czasami wystarczy po prostu podziękować :)



niedziela, 2 sierpnia 2015

Wakacje, wspominki i pieczona marchewka


6 miesięcy - tyle zajęło mi, żeby po raz kolejny przypomnieć sobie o istnieniu mojego bloga. Nie przestałam jednak pisać, mam już na koncie jeden wiersz i jedno opowiadanie w trakcie realizacji.
Za każdym razem po dłuższej przerwie mówię, że wiele się wydarzyło. Tym razem jest nie inaczej, a to co tu opiszę jest tylko znikomym procentem moich przygód dnia codziennego. Wszystko minęło mi wyjątkowo szybko, nawet nie zdążyłam zauważyć, a już skończyłam chodzić do szkoły. Szczerze mówiąc, nie miałam czasu się nudzić - sama narzuciłam takie zawrotne tempo.

Może powinnam zacząć od początku. Zapomniałam wspomnieć o 17 marca - urodzinach moich i mojego bloga. W tym roku świętowałam cały tydzień, jak szaleć to z przytupem! Spaghetti na obiad, torty, batony i wszystko na co miałam ochotę. Kompletna rozpusta i lenistwo, cudowne.



W ostatni dzień przed świętami Wielkanocnymi złamałam palca (zawsze wymyślę coś na swoje wytłumaczenie, żeby tylko nie sprzątać). I, uwaga, to była moja pierwsza złamana kość - historyczne wydarzenie.
Odkryłam w sobie powołanie małego hokeisty, więc na zawodach grałam tak zażarcie, że złamałam palca razem ze swoim kijem. Szczerze mówiąc, to nawet nie poczułam - zagrałam mecz do końca, tylko później palec wyglądał nie do końca tak jak powinien. W ten właśnie sposób przez kilka tygodni wskazywałam przechodniom drogę albo, jak kto woli, zgłaszałam się do odpowiedzi.










Poza powołaniem do hokeja odkryłam swoje zamiłowanie do jazdy rowerem, a szczególnie moją białą strzałą, którą jeżdżę z Sewerynem na kilkugodzinne wycieczki. Do tego trochę siłowni, kawałek maty na podłodze w pokoju i czuję, że w końcu pożytkuję moją zbytnią energię. Niedługą będę kazała na siebie mówić Chodakowska, a co! Od jakiegoś czasu wykazuję też chęć do gotowania, nie wiem, ile to jeszcze potrwa, ale pieczone marchewki z rozmarynem to ósmy cud świata!



I tak właśnie dobiegamy do końca roku - odebrałam świadectwo i jestem w trakcie odpoczywania. W pamiętniku co wieczór opisuje, co ciekawego zrobiłam każdego dnia. Oby ten entuzjazm udzielał mi się aż do września, bo mam jeszcze w zanadrzu masę planów i pomysłów.

Do tej pory odwiedziłam Berlin (może kiedyś uda mi się o tym napisać), wygrzewam się na leżaku w przydomowym ogródku i kąpie się w basenie. Czytam książki, oglądam dobre filmy, pije litry dobrej kawy, piszę bloga i robię selfie. Mnóstwo selfie.