niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki, dieta cud i piatek 13


Walentynkowa pogoda naprawdę mnie zaskoczyła, toć to prawie wiosna! Mimo całej otoczki 14 lutego, lubię ten dzień. Co roku jest wyjątkowy, i tak, oczywiście mówię to dlatego, że mam go z kim spędzać. W tym roku prezenty miały być low-bugdet, więc wpadłam na mało oryginalny pomysł i zrobiłam babeczki. Do tego trochę czekoladek z uroczymi podpisami na serduszkach, specjalna walentynkowa kartka i już, gotowe! 
Seweryn natomiast powitał mnie z kwiatami i, uwaga, sam zrobił mi obiad. Z ilością trochę przesadził, ale jeśli już ujawnił swoje umiejętności, to zawsze będzie nam gotował!



Natomiast piątek trzynastego był naprawdę przedziwny. Jak już wspominałam, pojechałam do Olsztyna na konkurs o prawach pracy. No i dostałam wyróżnienie - wspaniały pracodawca to ja.  Za rok zajmę nawet pierwsze miejsce, a co!
Kiedy wróciłam z wieczornych odwiedzin Seweryna (i chwalenia się moim sukcesem), postanowiłam dokończyć robienie walentynkowego prezentu. Tym razem padło na babeczki czekoladowe z białą czekoladą w środku. Podczas gotowania niczym w kolejnym odcinku Master Chefa, usłyszałam pukanie w okno. Serce podeszło mi do gardła, jednak pomyślałam sobie: "To pewnie mój tato robi sobie żarty", niepewnie otworzyłam drzwi, wyjrzałam - nie było nikogo. Kiedy moja mama powiedziała mi, że słyszała pukanie i zapytała się, czy ktoś przyszedł -  mentalnie umarłam, a jednak nie zdawało mi się.  To będzie najskuteczniejsza dieta w moim życiu, bo przez najbliższy czas będę bała się wejść do kuchni po zmroku. Oby to nie był Jason z "Piątku 13".

A dzisiaj? Ubrałam się już na wiosennie, by pójść z Sewerynem do kościoła i, niestety, tak mnie przewiało, że ledwo mówię. Chociaż ochłodziłam sobie mózg, bo moje humorki dawały się wszystkim we znaki, to jednak przez kolejny tydzień będę smarkać, kichać i kaszleć. Jak nie jedno to drugie.

Przy okazji chciałam złożyć życzenia mojej najwierniejszej fance Joli, która zamiast urodzić się 14 lutego w dzień zakochanych, urodziła się dzień później - w dzień singla. Poza tym jest moim dzielnym towarzyszem na wf, jednak jeśli nie jesteśmy razem w drużynie, potrafi nieźle kopnąć mnie piłka w twarz. 

xoxo,
Aleksandra FACEBOOK

środa, 11 lutego 2015

#yolo, wspanialy pracodawca i helsinki

To głupie i z lekka dziecinne, ale któż by się nie zachwycał obrazkami z Tumblr'a z serii bucket list? Można trochę pomarzyć i nadgiąć rzeczywistość, wymyślając własną listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią. Z reguły jestem optymistką, dlatego daleko mi do myślenia o końcu swojego życia, a jeszcze dalej do szalonych, nieplanowanych wyjazdów i spontanicznego podejścia do czegokolwiek. Niestety, #yolo nie jest dla mnie, chociaż to jedno z moich ulubionych słów, ha! Czuć hipokryzję, prawda? 

 Alkoholowe imprezy to niestety nie jest dobra opcja dla osoby jak ja. Szare komórki są dla mnie zbyt cenne - najlepsze wytłumaczenie na to, że wolę zostać po prostu w domu i obejrzeć dobry film. Jednak bal maskowy to co innego, nie oszukujmy się.

Moje podróżnicze marzenia - Finlandia, Alaska i Indie. To musi się spełnić! Nawet wszelkie choroby, które mogą mnie spotkać podczas pobytu w Indiach mi nie straszne. Przejażdżka na słoniu, kolorowe chusty i Bollywood mi to wynagrodzą. W Finlandii mieszkają renifery i Święty Mikołaj, to chyba wystarczający powód. Poza tym wyprowadzka do Finlandii to mój życiowy plan D (tak, mam wyjątkowo dużo planów na życie). A Alaska? Oglądałam zbyt dużo programów przyrodniczych, żeby nie wiedzieć, że to ja byłabym prawdopodobnie zjedzona przez niedźwiedzia, ale jednak Alaska to coś przepięknego.

 Wciąż jestem na etapie poszukiwań tego, w czym jestem najlepsza i czym powinnam się zająć. Jednak czy jest coś lepszego od bycia własnym szefem? W piątek (trzynastego, gwoli ścisłości) wybieram się do Olsztyna na kolejny etap konkursu o prawach pracy. Będę wspaniałym pracodawcą!

Te obrazki podsumuje jedno słowo - marzenia. Na tym zakończę moje wywody.

Kiedy już zamieszkam w Helsinkach, będę wspaniałym pracodawcą, który napisał własną książkę, zainspirował świat, odwiedził Alaskę i Indie, chciałabym poślubić własnego księcia i mieć dużą rodzinę, chociaż wciąż jestem na etapie strachu przed braniem małych dzieci na ręce. Najlepiej gdyby moi potomkowie byliby dwoma synami i córką. Jeśli kogoś to interesuje, to już od dłuższego czasu mam wybrane imiona - Leon, Tymon i Liliana. Tak, zmieniłam je od któregoś tam posta. Kobieta zmienną jest, a ja to wyjątkowo.

Moja lista nie jest tak krótka, nie musicie się zamartwiać. Na tyle byłam w stanie wykrzesać weny do pisania i tyle adekwatnych obrazków znalazłam, podczas przeglądu Tumblr'a. Tymczasem idę czytać moje 400 pytań do konkursu, a wy trzymajcie za mnie kciuki, aby ten piątek trzynastego nie był pechowy!
xoxo,
Aleksandra #yolo

sobota, 7 lutego 2015

Polowa lutego, jazda bardzo szybka i kosc udowa


Od dłuższego czasu nie piszę postów. Uznałam to za jedno najbardziej bezsensownych zajęć, jakiego się podjęłam. Na równi z graniem w Simsy całą noc czy oglądaniem seriali. Potem poczułam się wyjątkowo rozdarta - czy poza pisaniem bloga robię coś, co w najmniejszym stopniu sprawia, że jestem widoczna? Czy poza pisaniem mam jakąś pasję? Nie mogę uczyć się cały czas - czasami trzeba po prostu coś wiedzieć, a nie wyuczyć się na pamięć. Dalej będę dążyła do zostania patologiem, psychiatrą, stomatologiem, kryminologiem, policjantką czy kulturystką (chociaż jedyną osobą, która to popiera jest mój tata), jednak musi być... to coś. Szarość jest najlepsza na ubraniach, i tylko na nich. 

Więc jestem tu. Ciągle tak samo rozdarta. Nie wiem, czy nie jest to tylko chwilowy zapał. A przecież jestem osobą, która w dość szybkim tempie zmienia swoje postanowienia i decyzje. Słuchając Artura Rojka w kółko i kółko "nawet jeśli to nie to, usiłuję wierzyć w coś". Let's start the game i rozpocznijmy wszystko raz jeszcze. Czasami żeby zacząć, nie jest potrzebny 1 stycznia - nowy rok może trwać nawet od początku lutego.

Coś zaczyna, ale coś się też kończy - moje ferie dobiegają końca. Zostało mi niewiele czasu do zaczęcia mojego szablonowego trybu dnia, co często pozwala choć trochę ogarnąć mój chaotyczny styl bycia. Jestem zadowolona z tego jak rozplanowałam swój wolny czas. Znalazłam chwilę na czytanie książek, oglądanie ciekawych filmów, prawdziwe randki w kinie i jeżdżenie na łyżwach, chociaż siniaki na moich nogach wciąż dają się we znaki. Mój chłopak zdecydowanie nie jest wyrozumiałym nauczycielem jazdy szybkiej. Nie ma czasu na powolne jeżdżenie za rękę - to była godzina bezlitosnego wyścigu, który jak można się domyślić, przegrałam. Mogę pokusić się o określenie, że przegrałam z przytupem, bo moja ostatnia wywrotka powinna zostać nagrana i puszczana jako przestroga. Jakie to szczęście, że kość udowa jest najtwardsza!





xoxo, 
Aleksandra