Odrobiłam lekcje na cały tydzień, a z racji tego, że dzisiaj wyjątkowo szybko mi poszło (niczym Usain Bolt), skończyłam po godzinie i dwudziestu czterech minutach (w tym czasie zdążyłam zrobić jeszcze 75 brzuszków, żeby mój mózg nie eksplodował z nadmiaru informacji). Poza tym, od 15 męczę się z prezentacją z wosu. I pomyśleć, że temat wybierałam sobie sama...
Sama ugotowałam sobie śniadanie i obiad. Kto jest najlepszym kucharzem na świecie? Niestety, nie ja. W jajecznicy było za dużo pomidorów, a za mało jajka, a obiadowy makaron był niedogotowany. Jednak jeszcze nim zostanę! Do zobaczenia w Master Chefie!
Dzisiaj nie wyglądam zachwycająco niczym aktorka rodem z Hollywood.
Piosenka, której słucham od kilku godzin, niedługo nie będę mogła jej znieść, ale cooo tam.
Przy okazji: kiedyś się przy niej zaręczę!
I to jest właśnie koniec mojej opowieści o tym, jak znalazłam się tu, na blogu, pisząc nic nie wnoszącego posta.
Świetny blog :D Z niecierpliwością czekam na następne wpisy :)
OdpowiedzUsuńZ pewnością wpisy nie będą tak często tak jak kiedyś, ale będę starała się wpaść na coś ciekawego, żeby posty były chociaż trochę obszerniejsze :))
UsuńDziękuję! xoxo
Śliczne masz włosy.;)
OdpowiedzUsuń